Była to z pewnością szczególna sytuacja. Ondřej Lingr został wypożyczony do Feyenoordu ze Slavii Praga w zeszłym sezonie z opcją wykupu. Pomimo dobrych rozmów z Brianem Priske, w trakcie przygotowań stało się jasne, że pomocnik może spodziewać się niewielkiej ilości czasu gry z powodu dużej rywalizacji. Sam zawodnik poprosił o zgodę na odejście. Jednak jego wspomnienia z Rotterdamu i De Kuip pozostają niezwykle pozytywne.
- Oczywiście, że żałowaliśmy, że nie grał więcej – mówi jego agent, Radek Matějek, w rozmowie z Michałem Kvasnicą z Deník Sport. - Ondřej ocenił ze sportowego punktu widzenia, że w wieku dwudziestu sześciu lat musiał grać regularnie. Wcale nie było tak, że ktoś nam powiedział, że musi wyjechać z Holandii. Wręcz przeciwnie, bo Feyenoord chciał, żeby został. Zdobył dwa trofea, grał w Lidze Mistrzów. Na własnej skórze doświadczył przychylności fanów.
Według agenta Lingra, Brian Priske również był entuzjastycznie nastawiony do współpracy z pomocnikiem. - Zaraz po Mistrzostwach Europy Brian skontaktował się z Ondřejem i powiedział mu, że nie może się doczekać spotkania z nim i że razem mogą dokonać wielkich rzeczy. Priske miał wobec niego realne plany i liczył na niego, ale znowu jesteśmy z powrotem w lidze czeskiej. To po prostu nie wyszło. Czasami chodzi o szczęście lub pecha.
Agent Lingra często przebywał na De Kuip i sam mógł cieszyć się tymi wyjazdami. – Bardzo często. Kilka meczów w Eredivisie, Liga Mistrzów, finał Pucharu... Wzięliśmy udział w uroczystościach, które były niesamowite. Zostaliśmy zaproszeni jako członkowie rodziny, więc mogliśmy zajrzeć za kulisy klubu, gdzie był cały zarząd i zawodnicy.
- To są doświadczenia, które pozostaną z tobą do końca życia – mówi Matějek, który potwierdza również, że Lingr czuje to samo. - To starszy stadion, ale atmosfera jest elektryzująca. Kiedy byłem tam po raz pierwszy, od razu dostałem gęsiej skórki. Za szkłem VIP jeszcze tego nie czujesz, ale potem stajesz wśród ludzi i doświadczasz innego świata. Wychodzisz ze stadionu i jesteś trochę pijany od piwa, nie możesz bez niego żyć. Ale to jest częścią tego.
Agent nieczęsto w swoim życiu trafiał do klubu, który tak dobrze dbał o wszystkie szczegóły. - Widzisz centrum treningowe i otwierasz usta. Ogólne funkcjonowanie, którego doświadczył Ondřej, było na najwyższym poziomie. Śniadania klubowe, obiady, własny kucharz i żywność ekologiczna. Gdy Ondřej zachorował, przynosili mu jedzenie z klubu. To nie było tak, że sam gotował albo zamawiał gdzie indziej. Najwyższa jakość, nie pominęli żadnego szczegółu.
- Przez pierwszy miesiąc mieszkał w hotelu, ale nadal nie chcieli, żeby jadł tam śniadanie. Pobrali różne próbki i dostosowali wszystko do niego. Dbali nawet o to, żeby lepiej spał, mieli go ciągle na oku i skupili się na maksymalnym powrocie do zdrowia. Wszystko. Krótko mówiąc, absolutni perfekcjoniści 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu – podsumowuje agent, który nadal regularnie ogląda mecze Feyenoordu.
Komentarze (0)