Na ostatnich oparach sił, niemal jak po dawce paracetamolu, Julian Carranza tchnął nowe życie w Feyenoord, sprawiając, że ich niezwykła przygoda w Lidze Mistrzów nabrała jeszcze większego blasku.
Pamiętacie amerykański serial MASH, osadzony w polowym szpitalu wojennym, gdzie lekarze operowali rannych żołnierzy na pierwszej linii frontu? W ubiegłym tygodniu trenerzy Feyenoordu – Pascal Bosschaart, John de Wolf i Etienne Reijnen – mogli poczuć się jak doktorzy Hawkeye, Trapper i Frank z tamtej serii. Ich zawodnicy przypominali bowiem pacjentów szpitala polowego: jedni na noszach, inni w gipsie, jeszcze inni o kulach. Kogo leczyć najpierw? Kto w ogóle był jeszcze zdolny do gry? To pytanie bezustannie zadawało sobie tymczasowe "super trio", szykując się na wyjazdowy mecz z AC Milan.
A jednak, w wypełnionym po brzegi San Siro wydarzył się piłkarski cud. Feyenoord, mimo licznych przeciwności, zdołał się podnieść, a Julian Carranza – choć jeszcze niedawno był niemal "śmiertelnie chory" – stał się bohaterem. Jedna dawka determinacji i odrobina paracetamolu wystarczyły, by po jego strzale głową padło wyrównanie na 1:1, odpowiadając na wcześniejszą bramkę Santiago Gimeneza dla Włochów.
To trafienie nie tylko przywróciło Feyenoordowi nadzieję, ale także umocniło ich niezwykłą przygodę w Lidze Mistrzów. Dzięki wygranej 1:0 na De Kuip i remisowi w Mediolanie klub nie tylko awansował, ale również zgarnął kolejne jedenaście milionów euro premii od UEFA.
Spektakl Juliana Carranzy
Carranza, najtańszy (bo pozyskany za darmo) napastnik na murawie San Siro, po meczu nie krył emocji. Choć jeszcze kilka dni temu zmagał się z chorobą, dziś był bohaterem.
— Nadal jestem chory, ale czuję się świetnie. Wszedłem z ławki, wystawiłem głowę do tej piłki i nagle było 1:1! – mówił z uśmiechem Argentyńczyk, który latem trafił do Feyenoordu z Filadelfii za sprawą dyrektora sportowego Dennisa te Kloese. — Wiedziałem, że Hugo (Bueno, przyp. red.) wrzuci piłkę na dalszy słupek. Za pierwszym razem się nie udało, ale za drugim podjąłem ryzyko i trafiłem.
To trafienie to nie tylko jego osobisty triumf, ale także symboliczny moment dla Feyenoordu. Carranza, który musiał przejąć rolę napastnika po Santiago Gimenezie – sprzedanym za 35 milionów euro – wreszcie pokazał, że jest gotów udźwignąć presję.
— Początki były bardzo trudne, ale przyjechałem do Feyenoordu, by przeżywać piękne chwile i cieszyć się atmosferą, jaką tworzą nasi kibice – dodał. — Dziś miałem okazję ich usłyszeć i zobaczyć w akcji. Tysiące fanów śpiewających przez cały mecz i po jego zakończeniu – to coś wspaniałego! A fakt, że mogliśmy tu wygrać, to po prostu niesamowite.
Podczas gdy piłkarze Milanu schodzili z boiska sfrustrowani – Rafael Leão otrzymał żółtą kartkę, a Givairo Read nawet czerwoną po końcowym gwizdku – Feyenoord świętował. 4500 kibiców zgromadzonych na San Siro stworzyło atmosferę niczym na De Kuip, a sztab szkoleniowy cieszył się wraz z drużyną, wiedząc, jak ogromne było to osiągnięcie.
Pascal Bosschaart cieszy się historycznym triumfem. Czy zostanie na dłużej?
Pascal Bosschaart jeszcze długo będzie wspominał dwa niezwykłe mecze przeciwko AC Milan. Jako tymczasowy trener Feyenoordu już teraz może zapisać się w historii klubu – poprowadzenie drużyny do awansu do kolejnej rundy Ligi Mistrzów to osiągnięcie, o którym wielu szkoleniowców mogłoby tylko pomarzyć.
Pytanie, które wisi w powietrzu, brzmi: jak długo Bosschaart pozostanie na stanowisku pierwszego trenera? Choć formalnie jest tylko tymczasowym opiekunem zespołu, jego wyniki mówią same za siebie. Dennis te Kloese, dyrektor sportowy Feyenoordu, nie musi się spieszyć ze zmianami – na razie Bosschaart doskonale radzi sobie w tej roli.
— Nie wszystko poszło idealnie, bo wcześniej, w NAC, nie zdobyliśmy wystarczającej liczby punktów, ale poza tym to spełnienie chłopięcych marzeń – przyznał. — Powiedziałem Etienne’owi i Johnowi (Reijnenowi i de Wolfowi – przyp. red.), że bez względu na wszystko, daliśmy z siebie maksimum. Ostatnie półtora tygodnia było niezwykle intensywne – zarówno dla nas, jak i dla piłkarzy. Wszyscy byli pod ostrzałem krytyki, ale zamiast się załamywać, zaczęliśmy szukać obszarów, w których możemy coś ugrać. I myślę, że przez ostatnie dni zrobiliśmy to naprawdę dobrze.
Szaleństwo w szatni i atmosfera, której nie da się podrobić
Po ostatnim gwizdku na San Siro wśród Feyenoordu zapanowała euforia. Kibice wciąż śpiewali klubowy hymn Hand in Hand Kameraden, a zawodnicy świętowali swój sukces niczym zdobycie trofeum.
— To była prawdziwa impreza – mówił z uśmiechem Bosschaart. — Chłopakom należą się ogromne komplementy. Walczyli jak lwy i cały czas szukali tego wyrównującego gola. Możemy być dumni z tego wyniku. A ja? Po cichu wycofałem się do szatni, ale ta atmosfera jeszcze długo pozostanie ze mną.
Kolejny cel: Almere City
Mimo wielkiego triumfu Feyenoord nie ma czasu na świętowanie – przed nimi kolejne ligowe wyzwanie. Bosschaart liczy, że jego zespół pokaże równie wielką determinację w meczu z Almere City.
— Oczywiście zaraz mnie złapiecie za słowa, ale mam nadzieję, że dziś zobaczyliśmy prawdziwe oblicze Feyenoordu – podkreślił. — Walka, pasja, dobry futbol – to jest właśnie ten Feyenoord, którego wszyscy chcemy oglądać.
Po spotkaniu w szatni pojawił się również zarząd klubu.
— Wszyscy byli obecni. Myślę, że powinniśmy docenić nie tylko piłkarzy i trenerów, ale też cały sztab medyczny. Ci ludzie naprawdę robią wszystko, aby utrzymać zawodników w formie, a to nie jest łatwe, gdy zmagamy się z aż dziesięcioma kontuzjami. Często to właśnie lekarze obrywają za urazy i problemy kadrowe, ale oni również zasługują na pochwały.
Czy Bosschaart dał już do zrozumienia Te Kloese, że chciałby dokończyć sezon jako pierwszy trener? — Nie… Może zrobię to później – zaśmiał się szkoleniowiec.
Komentarze (0)