Quilindschy Hartman szybko otrząsnął się z rozczarowania po tym, jak Feyenoord nie zgłosił go do Ligi Mistrzów. Lewy obrońca rozumie decyzję klubu i nie uważa, by miał pecha z powodu poważnej kontuzji kolana.
– Czy naprawdę mogę mówić o pechu, skoro zdobyłem mistrzostwo z Feyenoordem, grałem w Lidze Mistrzów, dotarłem do ćwierćfinału Ligi Europy i trafiłem do reprezentacji Holandii? – odpowiada w rozmowie z Voetbal International. Kontuzja uniemożliwiła mu transfer do Chelsea, ale zachowuje optymizm. – Nie sądzę, że los mnie nie oszczędza.
– To prawda, że Chelsea była mną zainteresowana, ale przez kontuzję do transferu nie doszło – przyznaje. – Oczywiście szkoda, intuicyjnie czułem, że ten klub by mi pasował, ale nie nie zamierzam tego ciągle rozpamiętywać. Życie toczy się dalej, a gra w Feyenoordzie to dla mnie zaszczyt, nie kara. Teraz śledzę Premier League głównie ze względu na Liverpool, bo pracują tam Arne (Slot) i Sipke (Hulshof).
Lewy obrońca szczególnie ceni Sipke Hulshofa, z którym współpracował w drużynie U-21 oraz pierwszym zespole Feyenoordu. – Jako młody zawodnik musisz mieć trochę szczęścia i spotkać właściwych ludzi we właściwym momencie. Gdyby nie Sipke, być może nigdy nie trafiłbym do pierwszej drużyny.
- Kiedy Tyrell Malacia odszedł do Manchesteru United, Feyenoord nagle został bez lewego obrońcy. Wówczas Hulshof, który właśnie dołączył do sztabu Arne Slota, przypomniał sobie o mnie. Powiedział: „Znam dobrego lewego obrońcę”. Kilka dni później przesunięto mnie z U-21 do pierwszego zespołu, a kilka tygodni później zadebiutowałem przeciwko RKC Waalwijk. Od tamtej pory nie wypadłem ze składu – aż do kontuzji.
Komentarze (0)