W profesjonalnej piłce nożnej nie ma wielu bardziej pechowych zawodników niż Svena van Beeka. Obrońca sc Heerenveen jest nie tylko holenderskim rekordzistą w strzelaniu bramek samobójczych, ale w ostatniej chwili wysypał mu się lukratywny transfer do AS Monaco i był nękany przez kontuzje w kluczowych momentach.
Na początku tego roku znów stało się to samo: Van Beek cieszył się dobrą passą w Heerenveen, dopóki jego prawe ścięgno Achillesa nie wytrzymało przy okazji meczu z RKC. - Sądzę, że byłem jednym z trzech najlepszych zawodników na mojej pozycji w Holandii w zeszłym sezonie - mówi defensor. Poważna kontuzja była kolejnym mentalnym ciosem.
- Pierwsza myśl była taka: koniec. Mam dość. Czy znowu musiało się to stać, kiedy wróciłem na właściwe tory i mogłem znów zrobić krok w górę jeśli chodzi o karierę? Po około trzech dniach przestałem już mieć takie myśli.
Podczas gdy sam były zawodnik Feyenoordu jest już prawie gotowy do gry, niedawno był świadkiem kolejnej kontuzji byłego kolegi z drużyny i przyjaciela Justina Bijlowa. Van Beek wie, przez co przechodzi teraz bramkarz.
- Większość ludzi nie ma pojęcia, jak on się czuje w takim momencie. Rehabilitacja, walczył przez jakiś czas. Wrócił, zaczął mieć dobrą passę, znów stanął w bramce reprezentacji Holandii. I kolejna kontuzja. Jego też to męczy.
- Słyszy przecież komentarze, że jest ze szkła. Ciągłe pytania o rehabilitacje, o to, kiedy wraca. Zawsze coś się dzieje, jak to możliwe? Mi to wszystko też spadało na głowę. Współczuję mu.
Van Beek w międzyczasie znalazł dla siebie nowe zajęcie, żeby nie zwariować przez kolejne kontuzję. Holender zaczyna wchodzić w świat agentów nieruchomości.
Komentarze (0)