Gdy Feyenoord ogłosił, że nowym trenerem zostaje Robin van Persie, nie brakowało sceptyków. Decyzja klubu została początkowo uznana za ryzykowną, jeśli nie lekkomyślną. Dziś ci, którzy ją kwestionowali, zostali – przynajmniej na razie – uciszeni. Choć sam futbol prezentowany przez drużynę wciąż może być lepszy, to 41-letni Van Persie w błyskawicznym tempie przywrócił w Kuip porządek i spokój.
Mikos Gouka, reporter AD zajmujący się Feyenoordem, przygląda się, jak Van Persie zdołał opanować klub, który jeszcze kilka tygodni wcześniej płonął od wewnętrznych konfliktów.
Robin van Persie to człowiek, który myśli głośno. Rozmawiając o Calvinie Stengsie – zawodniku, który przez kontuzje był dostępny jedynie przez 21% możliwego czasu gry – trener rozważa, czy zdoła w tym sezonie znów stworzyć kreatywny zespół. Przegląda pozostały terminarz i z uśmiechem mówi: „A ostatni mecz? Na wyjeździe z Heerenveen. Dobrze ułożony kalendarz, haha.”
Nieprzypadkowo wspomina Fryzję. Właśnie tam, jako trener, radził sobie kiedyś o wiele gorzej niż dziś w „swoim” Rotterdamie. Gdy na początku marca Heerenveen pokonało AZ, wokół tymczasowego szkoleniowca Henka Brugge zapanowała wręcz euforia. Jeden z komentatorów określił tamto świętowanie jako „radość większą niż ta, którą Syryjczycy przeżyli po wygnaniu dyktatora Baszara al-Asada”.
W Rotterdamie Van Persie wręcz promienieje. W klubie, w którym przed laty rozpoczął profesjonalną karierę, dziś cieszy się z każdej chwili jako trener. W jego wypowiedziach pobrzmiewa lekkość językowa przypominająca Leo Beenhakkera, który zmarł w tym tygodniu – pełno w nich żartów, zdrobnień, pseudonimów i serdeczności.
Givairo Read to dla niego po prostu „Givi”, Jakub Moder – „Kuba”. Ayase Ueda ma „wszystkie predyspozycje, by zostać topowym napastnikiem”, Anis Hadj Moussą określa jako „eksplodujący talent”, Julian Carranza „chce się uczyć z ogromnym zaangażowaniem”, a David Hancko to „defensywa w najczystszej postaci”. Igor Paixão? „Już teraz jest znakomity, a czy może być jeszcze lepszy – to trudne pytanie.”
Pochwały nie kończą się na piłkarzach. Van Persie już po tygodniu chwalił personel medyczny i sportowy jako „najwyższy możliwy poziom”. John de Wolf ma, według niego, „najpiękniejszy głos w całym Kuip”, a współpraca z René Hake „daje mu zwyczajną radość”.
Dziennikarze również dostrzegają przemianę klubu. Van Persie z entuzjazmem rozmawia z reporterami, żartuje podczas konferencji prasowych i odnosi się z szacunkiem do pracy mediów. „Kontakt z dziennikarzami to część bycia trenerem. To gra – trzeba wiedzieć, kiedy unikać pytania, a kiedy odpowiedzieć wprost. Ale najważniejsze, by z obu stron był w tym szacunek.” Sam zresztą zawsze siada przygotowany – po meczach natychmiast analizuje kluczowe momenty, sytuacje bramkowe, błędy.
Jednak za uśmiechem kryje się dyscyplina. Van Persie nie boi się podejmować twardych decyzji. Wprowadził zakaz używania telefonów komórkowych w większości pomieszczeń ośrodka treningowego. „Dla fizjoterapeutów, którzy pracują naprawdę ciężko, brak szacunku to sytuacja, gdy ktoś podczas terapii zerka w telefon. Nie akceptuję tego. Konsekwencje? Są i ja je określam.”
Codzienne życie w klubie także uległo zmianie. Treningi odbywają się w normalnych godzinach pracy – od 9:00 do 17:00 – z długimi odprawami i analizami. „Daję piłkarzom wolność, ale muszą z niej rozliczyć się odpowiedzialnie. Dłuższy dzień w klubie to nie kara, to szansa na rozwój. Oczywiście, jako były zawodnik wiem, że spotkania nie mogą być zbyt długie – nie chcę, by myśleli: kiedy to się skończy?”
Choć zdarzyły się słabsze występy – jak przeciwko Go Ahead Eagles czy FC Groningen – Van Persie nie reaguje frustracją. Wręcz przeciwnie – otwiera treningi dla publiczności, zachęca do otwartości, wspiera zespół. Po wymęczonym zwycięstwie 1:0 z AZ, choć dzień wcześniej mówił, że taki wynik go nie uszczęśliwia, żartuje z własnych słów. Adaptuje się błyskawicznie. Potrafi śmiać się z siebie, jak wtedy, gdy kilka miesięcy po nieprzychylnych komentarzach o Heerenveen powiedział: „Cóż, tak się wtedy czułem.”
Van Persie to dziś sternik, który daje powody do optymizmu. Het Legioen znów może się uśmiechać, zarząd Feyenoordu – odetchnąć, a kibice – znów rozmawiać o futbolu, nie o walce o wpływy. A Feyenoord? Wciąż wygrywa.
Komentarze (0)